This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Mrożek, Sławomir: Baltazar Autobiografie (Baltazar Autobiografia in Czech)

Portre of Mrożek, Sławomir

Baltazar Autobiografia (Polish)

Z Meksyku do Krakowa

 

Siedem lat mojego życia spędziłem w Meksyku, a w kwiet­niu 1996 roku podjąłem decyzję o powrocie do Polski. Żeby potem wytrwać w tym postanowieniu, ogłosiłem je niezwłocz­nie w „Dzienniku Polskim” w cyklu felietonów pt. Dziennik powrotu. Cykl ten był drukowany w Polsce i ukazywał się do 2 sierpnia 1996 roku. Był to zbiór moich wrażeń najrozmait­szych — dotyczących Meksyku oraz Polski.

Od chwili mojego wyjazdu z kraju, czyli od 7 czerwca 1963 roku, Polska stawała mi się coraz mniej znana. Po raz pierwszy odwiedziłem Polskę piętnaście lat później, już z francuskim paszportem. Przyjechałem tylko na dwa tygodnie, ale było to o wiele za mało, aby ten kraj na nowo poznać.

Wydawało się jednak, że polska rzeczywistość, nawet jeżeli nie wróci do normy, to przynajmniej będzie bardziej przyjazna społeczeństwu. Zanosiło się na „Solidarność”, Pol­ska stawała się coraz ciekawsza. Po raz kolejny odwiedziłem Polskę w roku 1980, w październiku. Nie wiedziałem, gdym wracał do Paryża, że już 13 grudnia 1981 roku czeka ją stan wojenny.

Wojenne rygory w kraju opóźniły mój następny przyjazd o siedem lat. Kiedy w roku 1987 umarł mój ojciec, musiałem ponownie powrócić. Ale w siódmym roku panowania stanu wojennego sytuacja polityczna uległa już rozluźnieniu i nie wiązało się to z jakimś szczególnym ryzykiem. Wreszcie w roku 1990 spędziłem niezapomniane trzy tygodnie na moim festiwalu w Krakowie, w Polsce już wolnej.

Ale wtedy przyjechałem z Meksyku, w którym miesz­kałem od pół roku. Nie zamierzałem powrócić na stałe do Polski. Meksyk wydawał się moim przeznaczeniem — już na zawsze. Moim domem była hacjenda położona wśród gór, w pół drogi między miastami Mexico City a Puebla, jeszcze nieskończona. Byłem, pełen nadziei na przyszłość. Niestety, przyszłość okazała się prawie śmiertelna.

Jeszcze nie od razu. Z żoną Susaną przeżyliśmy jeszcze pół roku, budując hacjendę. Oboje, pełni wrażeń z festiwa­lu, układaliśmy plany, w których na Polskę nie było miejsca. Przeszłość była zamknięta, festiwal był ostatecznym tryum­fem i nie pozostało już nic do dodania. Teraz tylko hacjenda i stateczne życie na uboczu, jak najdalej od Polski.

Przybyliśmy tuz końcem czerwca. Był grudzień, ale w Mek­syku grudzień niewiele różni się od innych pór roku. Kiedy ukończony został pierwszy budynek, postawiliśmy wiechę. Było święto, fetowanie, mariachis, służba, robotnicy i nasi go­ście. Niedługo potem poczułem się źle. Wstałem rano nieswój i Susana, przyjrzawszy mi się, powiedziała, że zaraz jedziemy do Mexico City. Ja oświadczyłem, że nigdzie się nie ruszę. Nic nie mówiąc, Susana wysłała służącą po klucze od samochodu, a ja, co chwila tracąc przytomność, pozwoliłem się umieścić obok kierowcy. Droga do Mexico City zajęła około dwu go­dzin. Stanęliśmy przed gmachem The British and the American Hospital. Byłem półprzytomny. Rozebralem się i obrzuciłem lekarza stekiem wyzwisk. Potem zacząłem ubierać się z po­wrotem, żeby wrócić do domu. Zatrzymano mnie siłą. Straci­łem przytomność. Odzyskałem ją, kiedy byłem już po operacji. Zdiagnozowano u mnie aneuryzmę, czyli po polsku — tętniaka aorty. Mój stan był poważny, stawką było 1 do 9. Jeden to prze­życie operacji. Jej ślady, zabliźnione cięcie od szyi do pasa, będę nosił aż do śmierci. Ta blizna kryje rurę z teflonu, czyli sztuczną aortę.

Długo trwało, zanim zacząłem przychodzić do siebie. Po miesiącu zawieziono mnie na ranczo, ale do czasu komplet­nego wyleczenia potrzeba było roku.

Zacząłem odzyskiwać siły dopiero w 1992 roku, co zbiegło się z kolejną podróżą, tym razem do Włoch oraz do Polski.

Ale najpierw miałem napisać sztukę pt. Wdowy, pierw­szą po pięciu latach przerwy. Później, w maju 1992 roku, wziąłem udział w międzynarodowym festiwalu teatralnym w Sienie, gdzie wystawiono tę sztukę. Towarzyszyła mi gru­pa polskich aktorów, gdyż — zgodnie z międzynarodowym regulaminem festiwalu — sztuka miała być przedstawiona w języku, w jakim została napisana. W Polsce byliśmy krótko i nie mieliśmy kontaktu ze sprawami Polaków. Moje dalsze życie miało toczyć się wyłącznie w Meksyku.

Okres od 1993 do końca 1995 roku był najbardziej twór­czy w mojej meksykańskiej wyprawie. W 1993 roku napi­sałem sztukę Miłość na Krymie, która starczyłaby za trzy sztuki na raz. Dostałem za nią prestiżową nagrodę w Paryżu i gwarancję wystawienia jej przez Francuski Teatr Narodowy, co zrealizowano rok później. Rok 1994 przyniósł podróże do Francji, Szwajcarii i Niemiec.

W okresie Bożego Narodzenia 1996 roku nastąpił krach na giełdzie, jeden z tych, które co parę lat wstrząsają Meksykiem, a pośrednio — innymi krajami. Spowodowało to zu­bożenie i likwidację małych i średnich przedsiębiorstw oraz gwałtowny wzrost bezrobocia. Jednocześnie po dziesięciu latach względnej stabilizacji znacznie wzrosła przestępczość. Głównie porwania dla okupu. Zabójstwo niedoszłego kan­dydata na prezydenta i związane z tym afery przyczyniły się do społecznego zamieszania. Na dodatek nasze sprawy we­wnątrz La Epifania (nazwa oznaczająca objawienie, nadana naszej posiadłości sześć lat wcześniej) zaczynały się psuć. Już nie mogliśmy zaradzić rozprzężeniu wśród służby. Nowy ochroniarz, z którym musieliśmy jeździć, zaczął mieć coraz większe wymagania. Mieszkańcy wioski, w pobliżu której mieszkaliśmy, wyrąbali ostatnie drzewa. Wymienilem tylko niektóre z naszych kłopotów. Zaczęliśmy już poważnie, ale każde z osobna, myśleć o opuszczeniu Meksyku.

„Paryż czy Kraków, wybieraj”. Takie pytanie postawilem przy śniadaniu 10 kwietnia 1996 roku. I Susana, po krótkim namyśle, odparła: „Kraków”. „W jednej chwili rozstrzygnęły się nasze dalsze losy” — jak napisałem w Dzienniku powrotu.

Teraz powracałem do Krakowa już na stałe. Nie opusz­czało mnie jednak pytanie, jakie to miasto będzie dla nas, ale odpowiedź miałem uzyskać dopiero po przyjeździe. Te­raz widzę, że wszystko jest inaczej, niż sobie wtedy wyobra­żałem. Działać, nie planując choćby o jeden dzień naprzód, jest niemożliwe. Ale gdy potem dowiemy się, że życie nie potwierdziło naszych planów — jesteśmy rozczarowani. Co robić? Nieustannie tylko podziwiać, że rzeczywistość nas so­bie lekceważy? To wątpliwa pociecha.

Na razie przygotowania do podróży całkowicie odsunęły ode mnie ten problem. Należało całe ranczo zredukować do kontenera i w nim go zamknąć, a następnie dopilnować, żeby kontener odjechał za morze, i ująwszy po dwie walizki, sa­memu się tam przenieść, co wykonano 8 września 1996 roku o świcie.

Gdy samolot, nabrawszy wysokości, skierował się na wschód, z daleka widać było dzikie wąwozy i nieużytki — całą tę przestrzeń prawie opuszczoną przez człowieka. A ja wiedziałem, że jakkolwiek ułożą się dalsze moje losy, odda­lam się stąd na zawsze.



PublisherNoir sur Blanc, Warszawa
Source of the quotations. 11 -15.
Publication date

Baltazar Autobiografie (Czech)

Z Mexika do Krakova

 

Sedm let života jsem strávil v Mexiku, ale v dubnu 1996 jsem se rozhodl, že se vrátím do Polska. Abych ve svém rozhodnutí vytrval, vyhlásil jsem je okamžitě v novinách Polský deník v cyklu fejetonů Deník ndvratu. Cy­klus vycházel. v Polsku do 2. srpna 1996. Shrnul jsem v něm mé nejrůznější dojmy, které se týkaly Mexika i Polska.

Od chvile, kdy jsem přijel do Mexika, tedy od 3. června 1963, bylo pro mne Polsko stále méně známé. Poprvé jsem Polsko navštívil o patnáct let později, již s francouzským pasem. Přijel jsem na pouhé dva týdny, a to bylo příliš málo na to, abych mohl tuto zem zno­vu poznat.

Avšak zdálo se mi, že dokonce i kdyby se polská rea­lita nevrátila k normálnímu stavu, bude přinejmenším pro lidi příznivější. Schylovalo se ke vzniku Solidarity, Polsko bylo čím dál zajímavêjší. Pak jsem Polsko navští­vil v roce 1980, v říjnu. Když jsem se vracel do Paříže, nevěděl jsem, že už 13. prosince 1981 čeká Polsko výji­mečný stav.

Vojenská opatření v zemi způsobila, že se můj dal­ší příjezd opozdilo sedm let. Když v roce 1987 zemřel můj otec, musel jsem se znovu vrátit. Ale v sedmém ro­ce výjimečného stavu už byla politická situace uvol­něná, a tak v tom nebylo žádné zvláštní riziko. Konečně v roce 1990 jsem strávil tři nezapomenutelné týdny na svém festivalu v Krakově, již ve svobodném Polsku.

Ale tehdy jsem přijel z Mexika, kde jsem žil už půl roku. Neuvažoval jsem o návratu do Polska natrvalo. Zdálo se mi, že Mexiko je mým osudem - už navždy. Mým domovem byla ještě nedokončená hacienda upro­střed hor, na půl cesty mezi Mexico City a Pueblem. Bu­doucnost byla pro mne piná nadějí. Bohužel se později ukázalo, že budoucnost byla skoro smrtonosná.

Zatím však ještě ne. S mou ženou Susanou jsme pro­žili ještě půl roku a budovali haciendu. Oba dva, pini dojmú z festivalu, jsme si dělali plány, ve kterých nemělo Polsko místo. Minulost byla uzavřená, festival byl závě­rečným triumfem a nebylo už co dodat. Teď už jen ha­cienda a klidný život na úbočí hor, co nejdál od Polska.

Přijeli jsme tam koncem června. Byl prosinec, ale v Mexiku se prosinec příliš neliší od ostatních měsíců v roce. Když byla dostavěna první budova, vztyčili jsme glajchu. Konaly se oslavy, mariachis, na kterých se se­šel personál, dělníci a naši hosté. Nedlouho potom jsem se necítil dobře. Ráno jsem vstal celý nesvůj. Když mě Susana viděla, řekla, že okamžitě jedeme do Me­xico City. Já jsem prohlásil, že nikam nepojedu. Susa­na na to nic neřekla, poslala služebnou pro klíče od auta a já, protože jsem chvílemi ztrácel vědomí, jsem se podvolil a nechal se posadit vedle řidiče. Cesta do Mexico City trvala asi dvě hodiny. Zastavili jsme před budovou The British and American Hospital Nebyl  jsem zcela při smyslech. Svlékl jsem se a lékaře jsem zahrnul přívalem nadávek. Pak jsem se zase začal oblé­kat, chtěl jsem se vrátit domů. Zadrželi mě silou. Ztra­til jsem vědomí. To se mi vrátilo až po operaci. Diag­nóza zněla aneurysma - tedy výduť na aortě. Můj stav byl vážný, šance byla 1 ku 9. Ta jednička znamenala operaci přežít. Její následky, jizvu od krku až do pasu, si ponesu až do smrti. Pod tou jizvou se skrývá teflo­nová trubice, neboli umělá aorta.

Trvalo dlouho, než jsem se dal dohromady. Za mě­síc mě odvezli na ranč, ale k úpinému uzdravení byl třeba celý rok.

Síly jsem začal nabírat až v roce 1992, k čemuž došlo při mé další cestě, tentokrát do Itálie a také do Polska.

Ale předtím jsem ještě napsal Vdovy, první hru po pětileté přestávce. Později, v květnu 1992, jsem se zú­častnil mezinárodního divadelního festivalu v Sieně, kde byla tato hra inscenována. Společnost mi dělala skupina polských herců, neboť - podle mezinárod­ních podmínek festivalu - hra měla být uvedena v ja­zyce, ve kterém byla napsána. V Polsku jsme byli jen krátce a kontakt se záležitostmi tykajícími se Poláků jsme neměli. Můj další život se měl odehrávat výhrad­ně v Mexiku.

Za mého mexického pobytu bylo období od roku 1993 do konce roku 1995 nejvíce tvořivé. V roce 1993 jsem napsal hru Láska na Krymu, která by vydala na hry tři. Za ni jsem dostal v Paříži prestižní cenu a pří­slib uvedení v Théátre National Populaire, k čemuž došlo o rok později. Rok 1994 přinesl cesty do Francie, Švýcarska a Německa.

Ve vánočním čase roku 1996 došlo ke krachu na burze, jednomu z těch, které každých pár let otřesou Mexikem, a následně - dalšími zeměmi. To způsobilo úpadek a likvidaci malých a středních firem a zároveň prudký nárůst nezaměstnanosti. Po deseti poměrně stabilizovaných letech značně stoupla kriminalita. Šlo hlavně o únosy kvůli výkupnému. Zavraždění prezi­dentského kandidáta a aféry s tím související přispě­ly ke společenským nepokojům. Navíc se naše plány v La Epífania (název, který znamená objevení a který jsme dali naší usedlosti před šesti lety) začínaly hrou­tit. Už jsme nedokázali vzdorovat demoralizaci per­sonálu. Náš nový správce, se kterým jsme museli jez­dit, měl stále větší požadavky. Obyvatelé vesnice, poblíž které jsme bydleli, vykáceli v okolí poslední stro­my. Vyjmenoval jsem jen některé z našich potíží. Za­čali jsme vážně, ale zatím každý sám, přemýšlet o tom, že Mexiko opustíme.

„Paříž, nebo Krakov, vyber si.“ Takovou otázku jsem položil Susaně během snídaně 10. dubna 1996. A ta, po krátkém přemýšlení, odpověděla: „Krakov.“ – „Jediný okamžik rozhodl o našich dalších osudech,“ jak jsem napsal v Deníku návratu.

Tentokrát jsem se vracel do Krakova nastálo. Přece jen mě však pronásledovala otázka, jak nás to město přijme, ale odpověď jsem měl dostat až po našem pří­jezdu. Teď vidím, že všechno je jinak, než jsem si teh­dy představoval. Dělat něco, aniž by si člověk mohl na­plánovat alespoň den dopředu, je nemožné. A když se pak dozvíme, že život naše plány nenapinil - jsme roz­čarovaní. Co dělat? Jenom se pořád divit, že nás reali­ta nebere vážně? V tom není žádná útěcha.

Přípravy na cestu tento problém prozatím zcela od­sunuly. Celý ranč bylo třeba zredukovat, aby se vešel do kontejneru, zavřít ho do něj a pak se postarat, aby se kontejner dostal na moře, uchopit dva kufry a sami se tam také přemístit, což se stalo 8. září časně ráno.

Když letadlo nabralo výšku a zamířilo na východ, bylo v dálce vidět divoké skalní průrvy a pustinu - celý ten prostor člověkem téměř nedotknutý. A já jsem vě­děl, že ať budou moje další osudy jakékoliv, odjíždím odtud navždycky.

 



PublisherSlovart, Praha
Source of the quotation11-15
Publication date

minimap