Odwiedziny (Polish)
Szedłem nocą, piąty w szeregu. Brązowy płomień palonych
ludzi chwiał się w środku fioletowego nieba. W tej łagodnej ciemności miałem oczy szeroko otwarte i chociaż krew z
przebitego bagnetem uda obejmowała mi ciało ciepłem, które przy każdym kroku
potęgowało się aż do bólu, a z tyłu przez gęsty, skwapliwy tupot męskich nóg
wyczuwałem drobny, lękliwy krok kobiet (wśród nich szła również dziewczyna,
która kiedyś należała do mnie) — to jednak nie potrafię powtórzyć z tej nocy
nic prócz tego, co widziałem, szeroko otwierając oczy. Widziałem więc w tę noc, jak półnagi, parujący potem człowiek, wypadłszy na
żwir rampy obozowej z bydlęcego wagonu, w którym nie było już powietrza,
zachłysnął się głęboko rześkim, chłodnym mrokiem, zatoczył się ku innemu
człowiekowi i objąwszy go kurczowo ramieniem, począł wmawiać w niego
nieprzytomnie: „bracie, bracie...” Jeszcze inny człowiek (w walce o powietrze przyduszono go w wagonie, przy
szparze), leżąc w szopie na kupie dymiących ciał, kopnął nagle z całej siły
schylonego nad nim złodzieja, który ściągał mu z nogi niepotrzebny już przecież
umarłemu — prawie nie używany, chromowy oficerski but. Przez wiele dni potem widziałem, jak mężczyźni płakali nad kilofem, łopatą i
przy lorze. Jak dźwigali szyny, worki z cementem, betonowe słupy na ogrodzenie,
jak równali pieczołowicie ziemię, głaskali szuflami ściany rowów, wznosili
baraki, wieże strażnicze i krematoria. Jak zżerały ich świerzb, flegmona, tyfus
i głód. Widziałem innych, którzy kolekcjonowali brylanty, zegarki oraz złoto i
skrzętnie chowali je w ziemi. Jeszcze inni ze snobizmu starali się zabić jak
najwięcej ludzi i posiąść możliwie wiele kobiet. Aha, widziałem także kobiety, które nosiły belki, pchały wozy i taczki oraz
budowały tamy przy stawach. Także takie, które oddawały się za kawałek chleba.
Takie, które stać było na kupno kochanka — za jedwabne koszule, za złoto i za
biżuterię zrabowaną ludziom umarłym. Widziałem także dziewczynę (która kiedyś
należała do mnie) pokrytą wrzodami i łysą, ale to już jest moja prywatna
sprawa. Ci wszyscy zaś, którzy z powodu flegmon, świerzbu i tyfusu, a także dlatego, że
byli zbyt chudzi, szli do komory gazowej, prosili pielęgniarzy (ładujących ich
na krematoryjne auta), aby patrzyli i pamiętali. I aby powiedzieli prawdę o
człowieku — tym, którzy jej nie zaznali. Właśnie spoglądam przez oplecione dzikim winem okno, za którym jest wypalony
aż po niebo dom, dalej zwalisko klasycznej bramy z ocalałą amforą na kolumnie,
banalne, pachnące i kwitnące drzewo lipowe oraz niebo zbiegające chmurami ku
widnokręgowi ruin po drugiej stronie migotliwej rzeki. Siedzę w cudzym pokoju wśród nie swoich książek i pisząc, że widziałem niebo,
mężczyzn i kobiety, myślę uporczywie, iż tylko siebie nie mogłem zobaczyć.
Pewien młody symboliczno-realistyczny poeta opowiada o mnie z kostycznym
lekceważeniem, że mam obozowy kompleks. Za chwilę odłożę pióro i tęskniąc do ludzi, których wtedy widziałem, będę się
zastanawiał, dokąd dziś pójść w odwiedziny: czy do przyduszonego człowieka w
oficerkach, obecnie inżyniera elektrowni miejskiej, czy też do właściciela
doskonale prosperującego baru, który kiedyś szeptał mi: „bracie, bracie...” Innych
odwiedzają ci, którzy grzebiąc w zmieszanych z ziemią, przegniłych ludzkich
popiołach, pilnie szukają w nich zagubionego złota. Source of the quotation | Utwory wybrane / Tadeusz Borowski ; oprac. Andrzej Werner. - Wyd. 2 przejrz. - Wrocław |
Bookpage (from–to) | pp. 373-375. |
|
Návštěva (Czech)
Šel
jsem nocí, pátý v řadě. Hnědý plamen spalovaných lidí se chvěl uprostřed
fialové oblohy. V té měkké tmě jsem měl oči dokořán, a ač mi krev ze stehna probodnutého
bodákem zaplavovala tělo teplem, které se při každém kroku stupňovalo až k
bolesti, a ač jsem zezadu skrze hustý chvatný dupot mužských nohou tušil drobný
ulekaný krok žen (šla mezi nimi i dívka, která mi kdysi patřila) — přece jen
nedokážu z té noci zopakovat nic víc než to, co jsem viděl otevřenýma očima. Viděl jsem v tu noc, jak polonahý člověk, ze kterého kouřil pot, vypadl na
štěrk lágrové rampy z dobytčího vagónu, ve kterém už nebyl žádný vzduch, zhluboka
se nadechl svěžího chladného soumraku, dopotácel se k jinému člověku,
křečovitě ho objal paží a začal mu nesmyslně říkat: „Bratře, bratře...“ A jak jiný člověk (v boji o vzduch ho u spáry ve vagóně skoro udusili), který
ležel v kůlně na hromadě kouřících těl, najednou ze všech sil kopl zloděje,
který se k němu skláněl a stahoval mu z nohy lesklou důstojnickou botu, skoro
novou — kterou mrtvý už přece nepotřebuje. Potom jsem po mnoho dní viděl, jak muži plakali nad krumpáči, lopatami a
vozíky. Jak nosili kolejnice, pytle s cementem, betonové sloupy na oplocení,
jak pečlivě zarovnávali zem, lopatami uhlazovali stěny příkopů, stavěli baráky,
strážní věže a krematoria. Jak je žral svrab, flegmóna, tyfus a hlad. Viděl
jsem jiné, jak hromadili brilanty, hodinky a zlato a důmyslně je zakopávali do
země. Ještě jiní se ze snobismu snažili zabít co nejvíc lidí a znásilnit co
nejvíc žen. Jo, a ještě jsem viděl ženy, které nosily trámy, strkaly vozíky a trakaře a
stavěly hráze rybníků. I takové, které se oddávaly za kousek chleba. I takové,
které si mohly milence koupit — za hedvábné košile, za zlato a klenoty
ukradené mrtvým. Viděl jsem také dívku (která mi kdysi patřila) holohlavou a
pokrytou vředy, ale to už je moje soukromá záležitost. A ti
všichni, co šli do plynové komory, protože měli flegmónu, svrab a tyfus, anebo
proto, že byli příliš hubení, prosili ošetřovatele (kteří je nakládali na
krematorní auta), aby se dívali a nezapomněli. A aby řekli pravdu o člověku —
těm, kteří ji nepoznali. Dívám se teď z okna obrostlého psím vínem, za kterým je dům vyhořelý až k nebi,
troska klasicistní brány se zachovalou amforou na sloupu, banální vonící
rozkvetlá lípa a obloha sbíhající se k obzoru trosek na druhé straně
mihotající řeky. Sedím v cizím pokoji mezi cizími knihami, píšu, že jsem viděl nebe, muže a
ženy, ale nemohu se zbavit myšlenky, že jsem nemohl vidět jedině sebe. Jeden
mladý symbolicko-realistický básník o mně říká s jedovatým přezíráním, že prý
mám koncentráčnický komplex. Za chvíli odložím pero, a protože se mi zasteskne po lidech, které jsem
tenkrát viděl, budu uvažovat, koho jít dneska navštívit —zda toho napůl
udušeného člověka v důstojnických botách, dnes inženýra městské elektrárny,
nebo majitele skvěle prosperujícího baru, který mi tenkrát říkal: „Bratře,
bratře...“ Jiné navštěvují ti, kteří se hrabou v shnilém lidském popelu smíšeném se zemí a
pilně v něm hledají ztracené zlato.
Source of the quotation | Tadeusz Borowski: Rozloucení s Marií, Praha, Odeon, 1987 |
Bookpage (from–to) | pp. 244-245. |
|